Pewnego dnia zaczęłam analizować, jak często krzyczę na dziecko. Może to przez stres albo już z przyzwyczajenia, gdy coś zbroi, zamiast spokojnie usiąść i wytłumaczyć, z irytacją podnoszę głos i mówię “i znowu…”. Zdarza się tak, gdy je wołam i nie ma odzewu. W końcu zniecierpliwiona krzyczę – “dlaczego nie przychodzisz, gdy cię wołam?” Czuję się wtedy jak nadmuchany balonik, który po lekkim dotknięciu pęka i wtedy złość się wylewa. Takich sytuacji, w których mój spokojny głos ewoluuje w krzyk, nie sposób zliczyć. Wcześniej nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ani nie widziałam w sobie niczego niepokojącego. Co najwyżej powtarzałam w myślach – dlaczego nigdy nic nie idzie po mojej myśli, chociaż raz mogłoby być inaczej, lepiej czyli tak jak chcę ja, co jeszcze dokładało do piecyka mojej frustracji.

Postanowiłam już więcej nie krzyczeć na dziecko

Możemy argumentować krzyk na sto różnych sposobów, np. złym zachowaniem dziecka albo gorszym dniem w pracy, ale tak naprawdę jego źródło tkwi głębiej. Krzyk to wyraz bezsilności. Krzycząc, przyznajemy się, że sobie nie radzimy. Im częściej krzyczymy, tym więcej w nas bezradności. Nie przynosi to niczego dobrego nam, a na pewno nie dziecku. Wraz z upływem czasu można spodziewać się braku reakcji z jego strony lub jeszcze gorzej – reakcja będzie adekwatna do komunikatu nadawcy (krzyk). Efekt wychowawczy żaden. Znacznie trudniej jest budować sensowne dialogi, których podstawą jest przedstawienie racji każdej strony, wzajemne wysłuchanie i znalezienie dobrego rozwiązania.

Uciszyć w sobie krzyk jest bardzo trudno, zwłaszcza jeśli taka reakcja staje się przyzwyczajeniem. W świecie idealnym matki nie krzyczą, lecz siadają ze swoimi dziećmi przy stole i przeprowadzają pouczającą rozmowę, dlaczego nie można skakać ze szklanką wody nad laptopem albo  rzucać zasmarkanej chustki na podłogę, bo tak. Dlaczego czekoladkę można zjeść dopiero po obiedzie i dlaczego tylko dwie kostki, a nie całą tabliczkę. Biorą głęboki wdech i zamiast krzyczeć, pełnym spokoju głosem poskramiają upartego kilkulatka, który próbuje postawić na swoim, manifestując swoją niezależność tupaniem i płaczem.

W świecie realnym pierwsza reakcja to podnoszenie głosu, a w każdym razie u mnie. Wydawało mi się, że to normalne, a jednak nie do końca tak jest. To nie jest naturalne, jeśli zamiast spokojnej i rzeczowej rozmowy stawiamy na przepełniony złością głos.

Postanowiłam już więcej nie podnosić głosu, ponieważ udało mi się zrozumieć, że na dłuższą metę jest to bezcelowe. Poprzez krzyk oczekujemy szybkiego efektu, ale jest to zwyczajne pójście na łatwiznę, bo działania dziecka będą zmotywowane strachem, a nie szacunkiem. Urośnie później młody człowiek, który ma gdzieś starych rodziców, bo nikt nie nauczył go szacunku, a bać się już nie musi. Jest milion innych sposobów na to, aby dziecko zaczęło słuchać tego, co mówimy i brać sobie to do serca.

Krzykiem pokazujemy brak szacunku wobec drugiego człowieka. Przecież normalnie na nikogo nie krzyczymy. Czemu więc krzyczymy na dzieci? Człowiek uczy się wyrażać swoje emocje w sposób dojrzały na drodze wewnętrznej ewolucji, ale niektórzy zatrzymują się w którymś punkcie tej drogi i już nie idą dalej.

Staram się walczyć z krzyczeniem. Załóżmy, jeśli poukładam na półce wszystkie książki, po czym po godzinie widzę je rozwalone na podłodze, w pierwszym momencie mam ochotę wybuchnąć. Próbuję znaleźć w sobie wystarczająco dużo determinacji, aby zrobić kilka wdechów i zamiast krzyczeć, spokojnie powiedzieć, co leży mi na sercu i czego oczekuję. Jednym słowem, uczę się kontrolować swoje emocje.
Aby poznać źródło swojego krzyku, musiałam zajrzeć głęboko do serca i powiedzieć sobie prosto w oczy, że ten krzyk był zupełnie niepotrzebny i to, że się pojawił, to moja wina. To kwestia mojej dysfunkcji radzenia sobie z emocjami, a nie pobojowisko z książek i dziecko, które stworzyło ten podłogowy nieład artystyczny, bo w tej sytuacji lepszy efekt da wytłumaczenie, że zawsze trzeba po sobie sprzątać i pokazanie, jak układać książki/jak brać sobie jedną bez wyjmowania wszystkich. Dzieci naprawdę nie rodzą się z tą wiedzą. Wszystko od podstaw trzeba pokazać na zasadzie współpracy.

Krzykiem nie naprawisz

Bycie rodzicem to ciągła praca nad sobą, codzienna weryfikacja wewnętrznych przekonań i wgląd we własne emocje. Jeśli chcemy zrozumieć dziecko, najpierw to samo musimy zrobić ze sobą. Ono potrzebuje słuchającego rodzica. Jeśli nie zrozumiesz, dlaczego wciąż krzyczysz, nie przestaniesz tego robić. Gdy odkryjesz, co jest prawdziwą przyczyną upustu twojej złości, możesz się zdziwić. A może nawet będzie ci trochę głupio, ale to pierwszy krok do zbudowania dobrej relacji, opartej na szacunku i zaufaniu, a nie na strachu i dyscyplinowaniu. Istnieje możliwość, że przeżyjesz szok, tak jak ja, że jednak nie zawsze masz rację.

Mamy tylko jedno życie, więc chcę je przeżyć w atmosferze ciepła, miłości i spokoju. Odrzucam na bok wszystkie nerwy, problemom nie pozwalam urosnąć do rozmiaru krzyku. Staram się szukać lepszych rozwiązań i choć raz wychodzi to lepiej, a raz gorzej, nie poddaję się. Krzyczę coraz mniej.

Udostępnij